Dla mnie idealnie by było jakby nic nie było mrożone a wszystko robione na świeżo. Powiecie, że w takim przypadku zostają tylko bary mleczne... niekoniecznie. Fajnym pomysłem jest na przykład "zupa dnia" (tak, tak nawet w ramach oszczędności porcje zup w plastikowych miseczkach się mrozi... przykład? - jedna z restauracji między rynkiem a placem...) więc wracając do kwestii zupy, może stać sobie baniaczek czy dwa przy ladzie podgrzewanej zupy i klient podchodząc nalewa sobie ile chce, co z tej zupy chce a w dodatku wie, że zupa jest świeża, bo innej dziś nie ma, tak na przykład.
Jeśli jest jakaś wykwintna restauracja w Tarnowie która (daj Boże) zupy gotuje na kościach to i tak używa najtańszych i mrożonych (no bo taki dostawca towaru do restauracji wychodzi z założenia że skoro jakieś kości dziś są tanie to kupi dziś więcej i się zamrozi), takie tanie kości kupuje się tam gdzie wystawiają fakturę (na pewno nie na Burku) w przeważającej większości są to dostawy z zagranicy więc na tych statkach te mięsa są już raz mrożone. Następnie drugi raz mrozi je sklep, później lodówka w restauracji a już rozpaczą jest mrożenie pojedynczych porcji po ugotowaniu potrawy. I potem foremka plastikowa z taka pomidorową (czy brrrr

zamrożonym rosołem - z makaronem a jakże) trafia na 5 min do mikrofali, na talerz, dekoracja i na stół dla spragnionego czegoś dobrego konsumenta...